To było ze dwa lata temu. Grzegorz przesłał mi mail od Pegasus Spiele z informacją o grach nad jakimi pracują i jakie ukażą się w kolejnym roku. Spoglądam na okładkę gry w katalogu – nosi tytuł Adventure Island – i w głowie pojawia mi się tylko jedna myśl: Ktoś tu bardzo inspiruje się Robinsonem. Okładka jest niemalże kopią sceny przedstawionej na pudełku pierwszego wydania Robinsona Crusoe z Portal Games.
Mija kilka miesięcy, otrzymujemy w końcu sampla gry do przetestowania. Siadam najeżony i zły. Ktoś tu wziął na warsztat mojego Robinsona, przerobił go i wydaje jako nową grę. Świętokradztwo. Świętokradztwo i zbrodnia w biały dzień. Świętokradztwo, zbrodnia w biały dzień i skandal. Marek tłumaczy reguły, ja narzekam po każdym zdaniu. W końcu gramy.
Wędrujemy po dżungli, przeszukujemy wrak, zbieramy żarcie i drewno, próbujemy przetrwać ciężką noc i paskudne wydarzenia, które pojawiają się wraz z zachodem słońca. Rzucamy kośćmi, używamy zdolności postaci, wszystko jak w moim Robinsonie. Wszystko jak w moim Robinsonie, a jednak inne. Wszystko jak w moim Robinsonie, a jednak inne i też fajne.
Z obrażoną miną przystającą pięciolatkowi kwituję rozgrywkę jednym zdaniem: “Nawet fajna ta gra.”
***
Nie ma na świecie osoby, która byłaby do Wyspy Przygód bardziej sceptyczna ode mnie. Byłem do tego tytułu wrogo nastawiony od pierwszych sekund, jak tylko zobaczyłem okładkę, byłem od razu na nie, byłem od razu w opozycji.
A jednak Wyspa Przygód przekonała mnie do siebie. Pokazała, że nie ukrywa inspiracji Robinsonem, nie wstydzi się zapożyczać niektórych z rozwiązań, a zarazem oferuje nowe, ciekawe pomysły. Jest lżejszą, prostszą, ale i oryginalną i ciekawą wariacją na temat rozbitków na bezludnej wyspie. Jak w Robinsonie zbieramy jedzenie i drewno, budujemy schronienie i rzucamy kośćmi, ale już zupełnie nie jak w Robinsonie bohaterowie graczy mają swoje współczynniki (jak w RPG!), a lokacje kryją swoje tajemnice i pozwalają nam dobierać karty z tajnych, niedostępnych na początku gry talii.
Ja się do Wyspy Przygód przekonałem i jedyne co mnie dziś w niej wkurza, to chyba tylko to, że wciąż przegrywam! 🙂