Równo o godzinie dziesiątej uzbrojony ochroniarz wpuścił Leah do biura Melanie. Sterty książek i papierów sprawiły, że małe pomieszczenie wydawało się klaustrofobiczne.
– Doktor Solomon, dziękuję, że pani przyszła! – powiedziała Melanie. Wskazała krzesło stojące naprzeciwko biurka, które wyglądało na oczyszczone z wszelkich papierów specjalnie dla niej.
Leah usiadła.
– Myślałam, że większość firm nie używa już papieru.
– Pani Lafayette woli, żeby pliki zachowywać w formie, której nie da się zhakować ani wyczyścić. Praktycznie nauczyłam się kaligrafować.
– Masz chociaż tablet, prawda?
Melanie podniosła swój tablet, gładki i lśniący, ale nie nadający się do noszenia. Praktycznie antyk. Leah przesłała jej film.
– To najlepsze, co udało mi się zdobyć.
Obraz był ziarnisty, jakby odbierany przez kiepską kablówkę. Ciemność. Chwilowy ruch pomiędzy rurami w dawnym tunelu parowym. Kamera skupia się na czymś, co wygląda jak biegnący pies. To coś skacze w kierunku kamery. Kły. Później szum.
Melanie puściła to ponownie, jej usta się wykrzywiły.
– Nie widać zbyt wiele.
– Musiałam puścić kamerę i to zestrzelić.
– Więc masz zwłoki, prawda? Mayzo!
Leah nienawidziła slangu, ale starała się to zignorować. Starała się utrzymać spokojny ton.
– To ledwo odstraszyło tę bestię. Słyszałam, że jest ich tam więcej, więc uciekłam.
– Próbki biologiczne?
– Oczywiście. Krew, kał, trochę skóry. Zostały zniszczone „przez przypadek” zanim zdołaliśmy przeprowadzić analizę. Są jeszcze inne filmy, ale to naprawdę jest najlepsze, co mam. Te bestie są ostrożne i nie lubią kamer. Wierzę, że są inteligentne. Albo przynajmniej jakaś forma inteligentna stoi za tym wszystkim. Ukryte kamery znikają, mikrofony rejestrują tylko zwierzęce ogdłosy i również znikają.
– To za mało, prawda?
Sceptycyzm Melanie nie był niczym nowym dla Leah.
– Jak na fizyczne dowody, tak. Jest to jakaś baza, ale ja wciąż nie przekonałam nikogo na tyle, żeby ktoś to chociaż sprawdził. Parę razy udało mi się coś zorganizować, ale zawsze kończyło się tylko na planach. Albo tracilićmy fundusze, albo ktoś ginął.
– Ginął?
Leah pokazała jej więcej plików.
– Czterech pracowników uczelni, dwóch doktorantów i więcej niż jeden policjant. Co dziwne, żadne z tych zaginięć nie spotkało się z większym odzewem, ale mam wrażenie, że pani również spotkała się z niechęcią policji, do szukania pani brata.
Oczy Melanie pociemniały.
– Ciągle mi powtarzają, że mój brat się pojawi. Mówią, że „szukają”, ale nie robią wiele. – Wstrzymała na chwilę oddech, a potem wykrzyczała. – Na pewno się boją!
– Mają do tego prawo. Ustaliłam lokalizację siedmiu gniazd założonych pod miastem, głęboko w podziemiach, pod tunelem metra, starego metra i starego systemu kanalizacyjnego, ale ten pod tym budynkiem jest najbliżej.
Melanie stukała paznokciami w swoje zęby. Były śnieżnobiałe.
– Pokaż mi.
Leah zaśmiała się.
– Nie narażę cywila na takie niebezpieczeństwo.
– Potrafię sama o siebie zadbać!
Leah miała ochotę spoliczkować dziewczynę.
– Potrafi pani radzić sobie z bronią? Poruszać się bezszelestnie, albo nie tracić głowy w ciemnościach? – Leah pokręciła głową. – Pani bronią są regulacje, książki i ołówkowe kiecki. To pani nie pomoże w spotkaniu z potworem.
– W takim razie, czego potrzebuję? Chcę zobaczyć to wszystko na własne oczy, albo chociaż jakiś dowód. Pani tam była i przetrwała. Ja też mogę.
Leah jęknęła w środku, walcząc ze sobą przez moment.
– Nie. Ja przeszłam trening wojskow. Przeprowadzałam badania niebezpiecznych drapieżników w terenie więcej niż raz. A co pani zrobiła?
– Umiem posłgiwać się bronią. Niech pani pamięta, że mój brat był policjantem. Jeśli wystarczy być cicho i iść za panią, to też mogę zrobić. Jeśli znajdziemy coś ważnego, wtedy odwołam pani sprawę. Albo przynajmniej postaram się, żeby o niej zapomniano.
Leah poczuła narastający ból głowy.
– Pani szefowa nie będzie miała nic przeciwko?
Melanie uśmiechnęła się lekko.
– Problemem tych wszystkich papierów jest to, że znalezienie czegokolwiek zajmuje wieki. Proszę mi wierzyć, asystenci prawni mają swoje sposoby.
Czemu nie? Leah dobrze się znała na tych potworach. Wyszła cało z niejednego spotkania z nimi. Mimo braku jednego oka, była celnym strzelcem. Do tego bardzo chciała, żeby ktoś jej wreszcie uwierzył. Ktokolwiek.
– Dobra. Ma pani jakąś broń?
– Tylko paralizator.
– Pożyczę pani którąś ze swoich. Jutro w nocy pójdziemy na polowanie.
– Co powinnam na siebie założyć?
– Nic obszernego, nic co mogłoby panią spowolnić. Najlepiej buty do biegania.
Następnego dnia Leah miała dużo czasu, by pożałować swojej decyzji. Narażenie tej… dziewczynki na takie niebezpieczeństo było niedorzeczne, ale co innego mogła zrobić? Była w beznadziejnej sytuacj. Nienawidziła tego, że była aż tak zdesperowana. Gdyby tylko chociaż jeden z tych dwóch gliniarzy pozostał przy zdrowych zmysłach… ale nie zostali. Ścigano ich. Dręczono. Śledzono. Leah miała nadzieję, że Melanie była ulepiona z twardszej gliny. Około północy Leah i Melanie spotkały się przy kwaterze głównej RavenCorp. Leah momentalnie pożałowała, że się na to zgodziła.
Melanie była ubrana w obcisłe legginsy ze spandexu i krótki top wiązany na szyi. Podobny strój możnaby prędzej zobaczyć na okładce magazynu modowego niż na siłowni. Leah porównała go ze swoimi zwyczajnymi jeansami, t-shirtem i ciężką kurtką. Znowu jęknęła.
– No tak, przecież powiedziałam, nic obszernego.
– Też dostanę karabin? – spytała Melanie.
Leah potrząsnęła głową.
– Ten jest mój. Masz, A .45. Jesteś pewna?
Melanie odbezpieczyła broń, wyciągnęła magazynek i przeładowała w ciągu trzech sekund.
Leah parsknęła.
– Przynajmniej tyle. – Podając jej opaskę z latarką, zauważyła, że Melanie wzięła swój paralizator.
– Użyj tego dopiero w ostateczności. Nie wiem wystarczająco dużo o ich fizjologi, żeby mieć pewność, że zadziała.
Melanie włączyła latarkę.
– Więc, gdzie idziemy?
– Do tuneli parowych pod tym budynkiem. Wejdziemy tak jak ostatnio, przez kanał na zewnątrz, później w dół przez korytarze miejskie. Tutaj jest wejście.
– Możemy przejść piwnicą. Użyjemy mojego identyfikatora.
Leah zastanowiła się. Oszczędziłoby to sporo czasu i mniej by cuchnęło.
– Dobra.
Kiedy schodziły w dół, Leah włączyła swoją latarkę i wytłumaczyła zasady.
– Ja prowadzę. Latarka musi być zawsze włączona. Unikają światła.
– Nie powinnyśmy ich wyłączyć, jeśli chcemy jakiegoś znaleźć?
Leah westchnęła.
– Potrafisz widzieć w ciemności?
– Ach, no tak.
Leah znowu miała to znajome, złe przeczucie. Ból głowy tak naprawdę nigdy jej nie mijał. To był zły pomysł.
– Kiedy coś zobaczymy, zostań za mną. Ja będę strzelać, ty zakryj uszy i uważaj na siebie. Ach, i pamiętaj, by co jakiś czas spoglądać w górę. Niektóre poruszają się po suficie.
Melanie zrobiła duże oczy, ale przytaknęła.
Jak wszystkie antyczne miasta, Haven składało się z warstw. Nowe warstwy zbudowano na starych, stare na antycznych. Obszar był stabilny geologicznie, więc przypuszczano, że niektóre ulice i tunele powstały około dwa tysiące lat temu. Na szczęście, nie musiały zapuszczać się aż tak głęboko.
Szły przez piwnicę, pod kwaterą główną RavenCorp. Przeszły obok dużych chłodni i weszły w mrok. Leah czuła się, jakby przechodziła w zaświaty, nie pierwszy raz zresztą. Przeszły przez duże drzwi przeciwpożarowe z napisem „wyjście ewakuacyjne”, prowadzące do tuneli.
Rury i beton. Ciemność i mrok. Kilometr za kilometrem. Holo-bracer służył im za przewodnika. Raz po raz Leah zatrzymywała się, słysząc odgłosy z oddali. Czuła oddech Melanie za sobą. Szły dalej.
Żadnych świateł. Tylko latarki, które ze sobą wzięły.
– Zbliżamy się do miejsca, w którym widziałam je ostatnio – wyszeptała Leah.
Wszystko było albo całkiem ciemne, albo jasno oświetlone przez ich ostre żarówki LED. Coś dużego poruszyło się przed nimi. W tym samym momencie usłyszały jak coś drapie w ciemności szponami po twardym kamieniu.
Melanie zakręciła się w miejscu, starając się złapać oddech. Leah odwróciła się, nie zauważyła nic, po czym odwróciła się ponownie, by zobaczyć skok jakiejś kreatury. Nie widziała jej dokładnie. Mignęły jej przed oczami tylko kły, ślina i ogromny jęzor. Oddała trzy strzały, a dźwięk wystrzału zadzwonił jej w uszach. To coś minęło ją o centymetr. Popłynęła krew. Potwór zaskrzeczał, brzmiąc prawie jak człowiek i ukrył się, może trzy metry dalej. Leah wystrzeliła jeszcze parę razy, niektóre na pewno trafiły, ale to się nie zatrzymało. To zniknęło.
Oczy Melanie były wielkie jak talerze.
– Widziałaś to?
Leah czuła adrenalinę, ale jej głos był spokojny.
– Inaczej bym go nie zastrzeliła. Widziałaś jednego. Wychodzimy.
– Nie! Powinnyśmy poszukać mojego brata.
– On nie żyje. Wychodzimy. Zanim przyjdzie ich więcej.
– Myślałam, że chciałaś dowodów. Twardych dowodów na istnienie tych potworów!
Leah potrząsnęła głową.
– Celem tej misji było pokazanie ci jednego z nich. Jak już mówiłam, skończyłyśmy.
– Więc pójdę sama.
Leah wzięła głęboki oddech. Szarpnęła za paralizator, który Melanie miała przyczepiony do paska wokół swoich bioder i ogłuszyła ją.
– Powiedziałam, że skończyłyśmy.
Przewiesiła karabin przez plecy, przerzuciła ogłuszoną Melanie przez ramię i niosąc A .45 w swojej wolnej ręce, ruszyła w kierunku wyjścia. Dziewczyna ważyła jakieś pięćdziesiąt kilo. Przeniesienie jej nie stanowiło większego wyzwania.
Leah znowu usłyszała odgłosy. Świeciła latarką wzdłuż korytarza. Raz po raz widziała jakiś ruch, ale nigdy wystarczająco długo, żeby móc oddać strzał. Najgorsze były zakręty, ale kilka lat z jednym okiem nauczyło ją radzić sobie z martwym polem.
Kiedy tylko oddech jej się uspokoił, stwory wykonały swój ruch.
Jednego z nich zauważyła z daleka. Podniosła pistolet i wystrzeliła. Krew rozprysnęła się, a stwór pisknął i uciekł. Tego, który był za nią, nie usłyszała. Znokautował ją. Melanie uderzyła z głuchym dźwiękiem o podłogę. Pistolet wypadł Leah z ręki i wystrzelił jeszcze raz. Mocowała się ze śliniącym się stworem, ledwo trzymając go z dala od twarzy. Śmierdział jak strach.
Melanie wstała nagle i uderzyła pięściami w jego głowę. Kości zachrzęściły, krew popłynęła. Leah zdjęła go z siebie, a Melanie podeszła do niej, kucając w walecznej pozie.
– Łap za broń.
Tysiące pytań, zero czasu. Leah pobiegła szybko po broń, zanim stwór zaatakował ponownie. Melanie przerwała atak szybkim kopniakiem ponad ludzką siłę. Potwór uciekł, zataczając się. Leah podniosła swój karabin, wystrzeliła dwa razy, a głowa stwora wybuchnęła. Upadł, ociekając krwią.
Jednak Leah nie opuściła broni. Trzymała ją wycelowaną prosto w Melanie.
Nie było już młodej blond dziewczyny. Melanie wydawała się wyższa, pewna siebie i zdecydowanie bardziej dojrzała. Spojrzała na swoje zakrwawione dłonie i stwierdziła:
– Wiedziałam, że tak będzie. – Jej akcent już wcześniej był wyraźnie brytyjski, ale teraz otrzymał arystokratyczny wydźwięk.
– Czym jesteś? – spytała Leah.
– Och, doktor Solomon, proszę. Teatralne sceny są zbędne, mimo, że wy, Amerykanie, je uwielbiacie.
Leah celowała dalej.
– Po raz ostatni. Czym jesteś?
Melanie uśmiechnęła się szeroko. Miała kły.
– Wampirem. Ostatnim, w zasadzie. Jeśli zniżysz broń, nawet się przedstawię. Oczywiście zakładając, że potrafisz zaakceptować istnienie wampirów, zwłaszcza, jeśli stoimy zaraz obok świeżo zabitego potwora. Zapewniam, że potrzebujemy siebie nawzajem.
Leah pomyślała nad tym przez chwilę i zniżyła broń.
Melanie podeszła z wyciągniętą, zakrwawioną ręką.
– Morgana Lafayette. Ach, zapomniałabym. Nie podajesz ręki ludziom, z którymi jesteś w sporze. Bez obaw, pozew był tylko zwykłym pretekstem.
Leah nie podała jej ręki.
– Pretekst? A ty, jesteś… Lafayette?
– Magnatka, ekscentryczna multi-milionerka, szefowa RavenCorp i wszystkich fili. Większość ma mnie za słabą, starą kobietę. To niezbędne przebranie, zwłaszcza kiedy mam doczynienia z moją radą. – Jej śmiech idealnie współgrał z otaczającą ją ciemnością. – Pomyśleć, że jestem starsza niż oni wszyscy razem wzięci.
– Co to za gra?
Spojrzała na martwego stwora.
– Najgorsza. Oni wrócili.
Leah wzięła głęboki oddech. Chwyciła za broń i wystrzeliła w pół sekundy. Morgana zakręciła się, kiedy następny potwór spadł z sufitu.
– Mówiłam ci, żeby spoglądać co jakiś czas w górę – powiedziała Leah.
Morgana uśmiechnęła się.
– Mówiłaś. Może przejdziemy na górę? Mamy wiele do omówienia.
– Pomóż mi zabrać jednego z nich. Potrzebujemy dowodu.
– Moja droga doktor Solomon, nic takiego nie potrzebujemy. Ja wierzę. Widziałam to już wcześniej. Nic nie zyskamy mając dowód. Zorganizowane siły są przeciwko nam. Teraz chodźmy na górę, zanim wyczują padlinę i zbiorą się na ucztę.
Leah dała się przekonać. Windą do jej apartamentu jechały w ciszy. Budynek RavenCorp był jednym z największych w całym Haven, większym niż poziom chmur w dzisiejszym dniu. Wyglądało to, jakby siedziały w pomieszczeniu unoszącym się nad czerwonymi chmurami.
Morgana była perfekcyjną gospodynią.
– Czy mogę ci coś zaproponować? Może drink dla ukojenia nerwów?
– Z moimi nerwami jest wszystko w porządku. Wydaje mi się, że mogę zaakceptować istnienie wampirów, zwłaszcza po tym, co dzisiaj zobaczyłam. Dowód jest tam na dole. No więc… po co ten cały nonsens?
Morgana starała się zmyć krew ze swoich dłoni w srebrnej umywalce.
– Chodzi ci o pozew? Jak już mówiłam, chciałam tylko przykuć twoją uwagę bez uciekania się do formalnej interakcji. Brat policjant został wymyślony tylko po to, żeby sprawdzić, czy jesteś sentymentalna. Muszę przyznać, że wzorowo poradziłaś sobie z histerią Melanie. Dobra robota.
– I tylko po to ryzykowałaś swoje życie?
Wzruszyła ramionami, ciągle myjąc ręce.
– Chciałam zobaczyć dowód na własne oczy. Mogłam zatrudnić wojsko, oczywiście, ale tak naprawdę to ciebie chciałam sprawdzić. Nie zawiodłam się. – Zaczęła wycierać ręce. – Jak już mówiłam, one wróciły.
– Mówiłaś, że kim oni są?
– Inni. Tak ich wtedy nazywaliśmy. Tak dokładnie, to Alii, ale oczywiście rozumesz łacinę.
Leah rozumiała.
– To zdarzyło się już wcześniej?
Morgana usiadła naprzeciwko Leah, po drugiej stronie masywnego, obsydianowego biurka, składając ręce przed twarzą, tak, że stykały się opuszkami palców.
– Tak. Czarownicy maczali palce w sprawach, w których nie powinni. Potwory nadciągnęły z… no, z jakiegokolwiek miejsca, z którego pochodzą. Wybuchły wojny, niektóre z nich bardzo krwawe. Pokonaliśmy ich, jednak słono za to zapłaciliśmy. – Przez moment wyglądała na zasmuconą. – Sieją zepsucie gdziekolwiek pójdą, zmieniają na swoje podobieństwo. Niszczą… wszystko na swojej drodze. Ciągnie ich do potęgi. Politycznej, militarnej, społecznej. Są inteligentne, na swój sposób.
– To by wyjaśniało inne prawdopodobne gniazda, które znalazłam.
Morgana zdziwiła się.
– Znasz ich lokalizacje?
Leah otworzyła mapę miasta i wyświetliła ją w powietrzu przed sobą. Mapa była podzielona siatką.
– Trochę to zajęło, ale właściwa metodologia wydaje się działać. Niewyjaśnione zniknięcia są pierwszą wskazówką. Zabierają ludzi i zwierzęta, prawdopodobnie dla pożywienia.
Morgana kiwnęła głową. Leah kontunuowała.
– Potem trzeba szukać incydentów. Irracjonalne zachowania, wzrost napaści. Relacje policji są pomocne. Później należy przeszukać miejsce, szukać fizycznych znaków, takich jak ślady, odpady, obce zapachy. Nigdy nie zapomnę kiedy poczułam ten zapach po raz pierwszy. Jest… niewłaściwy. Jak zwęglone pianki zrobione z mięsa, co brzmi…
– Niedorzecznie, jeśli się tego nie doświadczyło. Rozumiem.
Leah wzięła oddech.
– Nie znoszę, kiedy ktoś mi przerywa.
– Wybacz. Nie mam tego w zwyczaju. Wyniki tych badań, przeprowadzonych w tak krótkim czasie, są zadziwiające. Nam zajęło pół wieku, żeby dowiedzieć się tego, czego ty dowiedziałaś się sama.
– Pokonaliście ich kiedyś, prawda? Jak?
Zaśmiała się.
– Trzeba znaleźć tych, którzy za tym stoją. Werbują ludzi, by sprowadzić więcej takich jak oni do naszego świata. Na szczycie jest niewielu. Pierwsi z nich albo zostali zgładzeni, albo zastąpili ich mocniejści. Nazywamy ich Archonami. Są mózgami całej operacji. Kompletnie niereformowalni.
Leah zaschło w ustach.
– Znam przynajmniej jednego.
– Doctor Gan. Wiem. Przestudiowałam twój życiorys. Ten eksperyment, który tak naznaczył twoją reputację… Co chciałaś przez to osiągnąć?
Leah zamknęła mapę. Poczuła się staro.
– Studium nad innymi wymiarami. Staraliśmy się otworzyć… pęknięcie, to jest chyba najlepsze określenie. Zamiast tego, dostaliśmy bramę, przez którą wylały się te potwory. Myślałam, że wszyscy inni zginęli.
– Niektórzy z nich przetrwali. To oni są prawdziwym zagrożeniem. Nie ich dzieci w kanałach. Jednak dziwi mnie, że pozostawili cię przy życiu. Wygląda na to, że chcą cię ukarać.
Leah zawzięła się.
– Wybrali złą osobę na swojego wroga. Więc mówisz, że pomożesz?
– Dokładnie. Twoja inicjatywa i wyniki działania przy tak ograniczonych możliwościach wywarły na mnie ogromne wrażenie. Na szczęście, twoje możliwości nie są już takie ograniczone.
– Czyli będziesz kierowała działaniami przeciwko nim?
Morgana zaśmiała się.
– To twoja walka, ty powinnaś nią kierować. Twoje doświadczenie wojskowe pokazuje, że nie są ci obce dowodzenie i brzemie, które dowódca musi znosić.
– To znaczy, że będę dla ciebie pracować?
– Nie, ani trochę. Nawet moje imperium nie jest niezniszczalne. Jeśli zorientują się, że RvenCorp jest w to wplątane, zmobilizują się, a my chcemy, żeby pozostali wolni i ostrożni. Ja dostarczam fundusze, ty będziesz dowodzić.
Leah zapaliło się czerwone światło.
– Jednak w prywatnych przedsiębiorstwach pieniądze oznaczają władzę.
– Chciałabyś miliard? Może dwa? Przyjmujesz czeki?
Leah zamrugała. Nieczęsto zdarzało jej się być zdziwioną.
– Mówisz poważnie.
– Śmiertelnie poważnie. – Tak też wyglądała.
Leah była usatysfakcjonowana.
– Potrzebujemy jakiegoś miejsca. Laboratorium, sprzęt, broń.
– Proste.
– Jurysdykcja, jeśli to możliwe. Nie potrzebujemy policji ani innych organów, wchodzących nam w drogę.
Wzruszyła ramionami.
– Znowu, proste.
– No i drużyna.
Morgana wyszczerzyła zęby.
– Już mniej proste. Podaj mi swoje kryteria, zobaczymy co jestem w stanie znaleźć. Ach, będziemy potrzebowali też nazwy dla naszej organizacji. Jakiś błysotliwy akronim, znak. Jakiś symbol.
Leah nie zależało na tym ani trochę.
– Po co? Będziesz to filmować i puszczać w swojej stacji?
– Symbole są bardzo ważne. Uwierz mi, znam się co nieco na ikonach. Co powiesz na FAITH?
Leah potrząsnęła głową.
– Jestem człowiekiem nauki.
– Tak, ale wiara polega na poświęceniu się sprawie, mimo braku dowodów.
– Nauka opiera się wyłącznie na dowodach.
– Ale zaczyna się od idei. Od hipotezy, w której prawdziwość wierzysz, zanim zbierze się dowody. Wszyscy w coś wierzymy. Czy to w bóstwo, naukę, czy w kobietę samotnie wypełniającą swoje powołanie. Wydaje mi się, że możemy uznać to za stosowne.
Ból głowy Leah ucichnął po raz pierwszy od kilku lat. Nawet lekko się uśmiechnęła
– Dobrze, nie jest to aż takie złe. Niech będzie FAITH.