
Od lat jestem zafascynowany grami planszowymi z Japonii. Odkryłem je niedawno, ledwo 10 lat temu. Był rok 2012, na targach w Essen ukazała się malutka gra karciana Love Letter autorstwa nieznanego mi wcześniej Seiji Kanai. Gra szturmem podbiła świat, a w moim przypadku nie tylko podbiła moje serce, ale zapoczątkowała prawdziwą fascynację szkołą designu z dalekiego wschodu. Do kolekcji w każdym roku trafiały unikatowe gry z Japoni, Tajwanu, Korei i wielu innych egzotycznych dla mnie miejsc. Zakochałem się w RRR, w Ninja Taisen, w Crabs, w Photograph, czy Let’s Make a Bus Route.
Wszystkie te gry łączy minimalizm, posunięta wręcz do szaleństwa umiejętność stworzenia ciekawej, wymagającej gry z kilku dosłownie komponentów. RRR to 7 kafelków na gracza. Ninja Taisen to łącznie 33 karty i 3 kostki. Crabs idzie po bogatemu, to aż 82 karty — za to pod względem gameplay dostajemy ciężkie mięsiste euro idące jak równy z równym z wielkopudełkowymi eurogrami.
Tak jest i z grami znanymi polskim graczom — Little Town to pasjonujący area control zamknięty w małym pudełku. Little Factory to z kolei kawał małego euraska zbudowanego z 74 kart. Chodzi to i solo, i na 2 graczy, i nawet na 4. Nie ma takiej głębi jak Podwodne Miasta, czy Barrage, ale jeśli ktoś lubi kombinować i planować, jeśli chce mieć w plecaku grę w stylu euro, to Japończycy przyszli mu z pomocą. Te 74 karty zmieszczą się do każdej kieszeni i zapewnią te 30-40 minut rozkminy, czy to nad morzem, czy na górskim szlaku.
Jak wspomniałem, fascynuję się Japońskimi wynalazkami od dziesięciu lat. Wszystko wskazuje na to, że na tych dziesięciu latach nie poprzestanę. Takie gry jak Photograph czy RRR są prawdziwymi skarbami w mojej kolekcji. I każdego roku będę wypatrywał kolejnych. I was także serdecznie do tego zachęcam.
Więcej o grze Little Factory: https://portalgames.pl/pl/little-factory/